Prezydent zapowiedział, że powoła na stanowisko Prezesa Rady Ministrów dotychczasowego premiera, Mateusza Morawieckiego. Powołał się przy tym między innymi na dotychczasową tradycję powierzania tej misji ugrupowaniu, które zwyciężyło w wyborach parlamentarnych.
Wynik wyborów jest jednoznaczny – wygrały je ugrupowania, które dążą do zmian w kraju i które jasno deklarują, że zrobią to wspólnie.
Nawet na oficjalnej stronie internetowej Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej (https://www.prezydent.pl/prezydent/kompetencje/desygnowanie-i-powolywanie-premiera-i-rady-ministrow) czytamy:
„W myśl art. 154 Konstytucji, Prezydent desygnuje Prezesa Rady Ministrów. Jest to zazwyczaj osoba wskazana przez większość parlamentarną.”
Podczas niedawnych konsultacji trzy ugrupowania, które łącznie dysponują 248 mandatami w Sejmie, wskazały jako kandydata Donalda Tuska. Głowa Państwa zapowiada jednak, że desygnuje na premiera kandydata ugrupowania, które dysponuje 194 mandatami.
Wszyscy nie od dziś komentują tę ewidentną sprzeczność w różny sposób, w tym także z punktu widzenia elementarnej arytmetyki.
Do tych komentarzy dodałbym to, że większość samorządowców niecierpliwie oczekuje na nowy rząd, który wymienia jako jeden z priorytetów między innymi wzmocnienie samorządu terytorialnego. A stabilny samorząd zawsze oznacza silne państwo.
Przez ostatnich osiem lat samorząd terytorialny w Polsce doznał wielu okaleczeń (odebrane kompetencje) i osłabień (zdewastowane finanse). Trudno więc się dziwić, że czekamy na zmiany. Wiemy, że nie nastąpią one natychmiast, jednak są takie, które można przeprowadzić szybko, w tym część jeszcze przed wyborami samorządowymi. Nie od dziś mamy gotowe projekty pilnych zmian ustawowych, które jednak obecna ekipa niezmiennie ignorowała. Niezwykle pilne są również decyzje dotyczące przyszłorocznego budżetu państwa.
Niestety, zamiast wykorzystać czas mobilizacji, musimy jeszcze poczekać…
(apo)